8 filmowych scen, na których włączam przewijanie
Kino ma same zalety i bardzo niewiele wad, a jedną z największych – obok dwumetrowca przed nami i spoconej baby obok nas – brak przycisku przewijania. Do przodu. Bo prawie w każdym filmie są takie sceny, przy których moja cierpliwość wystawiana jest na wielką próbę.
I to od samego początku, bo już:
1. Kiedy widzę napisy początkowe.
2. Kiedy rodzina jest szczęśliwa
Zawsze pierwsze 10 minut filmu, w którym bohater traci rodzinę lub rodzina odegra jakąś ważną rolę w filmie, to poranek w domu pełnym radości, piękna i „i love you” i „i love you so much”. Tak, wiem, muszę zrozumieć, jak wiele do stracenia ma bohater i jaką traumą będzie, jeśli za momencik przyjdzie wielki zły człowiek i rozpocznie współżycie z żoną głównego bohatera. Za pomocą widelca. Przewijam.
3. Kiedy oni się całują.
Nigdy nie mogłem zrozumieć, co jest podniecającego w scenie łóżkowej miedzy bohaterami, skoro na większości filmów i tak nie widać cycków, bo kamera leci w chmurki. A już totalnie nie czuję scen, kiedy oni się tylko całują. Przez minutę. Albo dwie. Przewijam.
4. Kiedy bohater myśli.
Siedzi na szczycie góry, na klifie, na ławce, spaceruje wzdłuż bulwaru (na tle zachodzącego słońca). I mamy się wczuć w jego problem. Poczuć ból, wszystkie rozterki, dylematy. Nic z tego. Nuda. Przewijam.
5. Kiedy jest pościg przez miasto.
Nie da się wymyślić pościgu, którego już nie było, bo co można nowego pokazać? Widok z kokpitu, obok koła, zza samochodu i sprzed maski. Prawie zawsze coś wyjedzie przed uciekającym kierowcą i prawie na pewno co najmniej jeden samochód wybuchnie, ale to akurat mi najmniej przeszkadza, bo takich powtarzających się motywów jest wiele i już były o tym teksty. Pościg = nuda. Przewijam.
6. Kiedy ona tańczy dla mnie.
Wszystkie sceny z tańcem striptizerek, występami kabaretowymi, teatrzykami szkolnymi, meczami futbolowymi(nie dotyczy filmów o sporcie, np. Any given sunday), bieganiem po plaży (w zwolnionym tempie), jeżdżeniem na koniu. I jeszcze nie lubię jak bohater w nocy wchodzi do dziecka, by je pocałować w czółko albo poczytać bajkę.
7. Kiedy widzę jak cierpi
Płacz, lamenty, smutek po stracie kogoś bliskiego lub po utraconej szansie. Zawsze sobie wtedy przypominam, że tę scenę ogromnego i jakże wiarygodnego cierpienia nakręcono po kilku lub kilkunastu dublach. To musiało wyglądać komicznie tak płakać na planie przez pół dnia.
8. Kiedy są końcowe sceny w opuszczonej fabryce.
Wiem, co w nich zobaczę. Strzały, iskry lecące z rur, wszędzie ciemno, kapie woda, a na końcu ktoś zginie. W międzyczasie musisz oglądać jak latają, biegają i spadają między piętrami. Przewijam do momentu, kiedy jeden trafia drugiego.
I nigdy nie oglądam napisów końcowych, bo kompletnie nie interesuje mnie, kim były te wszystkie osoby pracujące przy filmie. Poza tym i tak nie zapamiętałbym żadnych nazwisk, poza głównymi bohaterami, scenarzystą i reżyserem. W domu wyłączam, a w kinie wstaję od razu, gdy widzę „The end”. To zabawne, że kogoś to irytuje. W dobie internetu cała obsada jest na jedno wyciągnięcie telefonu.
Czy jest choć jeden film sensacyjny, który nie zawiera ani jednej z tych scen? Bo choć raz obejrzałbym coś w całości…